Praktykuję jogę. Staram się to robić możliwie najbardziej uważnie. Obserwuję. Doświadczam zmian. I nie chodzi tu tylko o zmiany na poziomie ciała. Te oczywiście też są, bo siła i elastyczność nie spadają z nieba. Myślę bardziej o zmianach dziejących się później. O tym jak doświadczenia z maty przenikają życie codzienne.
Oprócz praktyki własnej, sama jestem nauczycielem, piszę bloga i obserwuję, jakie motywy przyciągają innych na matę. Co sprawia, że chcą zacząć i dlaczego decydują się na kontynuację. Powody są najróżniejsze – słucham i czytam o nich w mailach. Czasem stres, innym razem problemy z kręgosłupem, chęć zrzucenia paru kilogramów, wyrzeźbienia sylwetki, czy po prostu moda. Skoro wszystkie koleżanki z biura ćwiczą, to dlaczego ja miałabym być gorsza?
Ciało to nie wszystko
Motywy są różne. Coraz częściej jednak, oprócz tych typowo cielesnych, pojawiają się również te duchowe. Jako społeczeństwo jesteśmy stosunkowo bogaci, co pomału zaczyna do nas docierać. Zdajemy sobie sprawę, że mamy natychmiastowy dostęp praktycznie do wszystkiego. Czasy wystawania w kolejce za produktami pierwszej potrzeby dawno już odeszły w niepamięć. Ba, niektórzy, w tym ja, nie widzieli ich nawet na oczy, urodzili się bowiem już po transformacji systemowej w Polsce.
Niemniej jednak, początkowa faza przemian była okresem zachłyśnięcia się. Chcieliśmy mieć dużo, szybko i na zapas. Bo można. Wreszcie można, więc nawet trzeba to robić. Budowanie domów wielopokoleniowych na wszelki wypadek, odkładanie pieniędzy na książeczkę oszczędnościową. Dla dzieci, żeby miały łatwiej. Na pierwszym miejscu potrzeby materialne, tak długo tłumione, dopiero potem cała reszta. W tym potrzeby duchowe gdzieś daleko na samym końcu.
“Ja” na szarym końcu
Co najgorsze – „potem” ma to do siebie, że nigdy nie następuje. Bo zawsze jest coś do zrobienia. Zawsze znajdzie się coś, czego nie mamy, a przecież moglibyśmy mieć. Wolny rynek ma to do siebie, że sam się kształtuje. Dlatego sprytnie stwarza nam potrzeby, o których sami byśmy nawet nie pomyśleli. Telewizor musi być co roku większy, samochód szybszy, a wycieczki jeszcze dalsze, w końcu Europa jest już zupełnie passe.
Błędne koło. Czy raczej perpetuum mobile, kolejne zachcianki same się napędzają. Pozostając w amoku zdobywania, człowiek nie potrafi się nasycić.
Dostępność cieszy mniej
Ostatnio jednak to myślenie się zmienia. Zakazany owoc przestaje smakować, gdy jest ogólnodostępny. Promocje, wyprzedaże, obniżki, kredyty, tanie loty – to wszystko sprawia, że spełnienie naszych zachcianek jest praktycznie na wyciągnięcie ręki.
I co się okazuje?
Że tak naprawdę nie tego chcieliśmy. Że to nie są rzeczy, którymi załatamy dziury w sercu.
Jim Carrey powiedział kiedyś:
„Chciałbym, żeby każdy człowiek miał szansę kiedyś stać się sławnym i bogatym
oraz żeby kupił wszystko o czym marzył – bo tylko w ten sposób zrozumie,
że nie taki jest cel życia.”
Nie taki jest cel życia i nie to daje nam w tym życiu radość. Zaczynamy to rozumieć i jednocześnie szukać dalej, drążyć. Bo skoro nie to, to przecież musi być coś jeszcze.
Więcej nas na macie
Od kilku lat obserwuję wzmożone zainteresowanie jogą. Zamiast kupić kolejny mebel, czy sukienkę, która zawiśnie smutno w szafie, wolimy karnet na zajęcia jogi. Albo wyjazd daleko za miasto, połączony z praktyką. Odbywający się na takim końcu świata, że nawet ciężko o dostęp do internetu. Paradoksalnie – w dzisiejszym świecie, to właśnie bycie offline, zaczęło być luksusem, za który chcemy płacić.
Joga to nie siedzenie w pozycji lotosu i liczenie oddechów. To nie zakładanie nogi za głowę i poszukiwanie swojej prawdziwej natury przy dźwięku pękających ścięgien. Ćwiczenie asan jest tylko jednym z wielu elementów. Ważnym, ale nie nadrzędnym. Kluczowa staje się tutaj praca na poziomie świadomości. Praktykując, wycofujemy zmysły do wewnątrz. Odklejamy wzrok od świata zewnętrznego, od tego co mamy, albo chcielibyśmy mieć. Rozwijanie tej wewnętrznej uważności uczy nas skupiania się na tym, co ważne. Na tym co wcale nie ma dużego związku z materią.
Co wewnątrz, to na zewnątrz
Ciało ma swoje bezpośrednie połączenie ze świadomością. Dlatego to, co z zewnątrz może wyglądać na zwykłą gimnastykę, wewnątrz jest głęboką i ciężką pracą wewnętrzną. Poznając ciało i obserwując je, poznajemy nasze ograniczenia i napięcia. A dopiero pokonując te bloki, albo uporczywie i sumiennie pracując nad nimi, zaczynamy zmieniać siebie. I to Siebie przez duże „S”.
Bo praktyka jogi nie kończy się na macie. Ona się tutaj dopiero zaczyna. Tę wypracowaną na macie świadomość i cierpliwość, przenosimy do spraw codziennych. Tak jak asany wykonujesz w skupieniu i z oddaniem, takie samo „tu i teraz” tworzysz sobie we wszystkich innych powszednich zajęciach.
Nowy film – poranna praktyka energetyzująca
Dla osób które chcą zacząć lub kontynuować swoją przygodę z jogą – idealny sposób na początek dnia. Poranna praktyka energetyzująca w wersji dla początkujących :)
Zapraszam na matę!
*Tekst ukazał się na łamach wakacyjnego wydania magazynu Vege
Jeżeli spodobał Ci się wpis, to znajdź mnie proszę tutaj: