Nie jestem rekinem biznesu, ani królem inwestycji. Nigdy nie byłam i coś mi mówi, że raczej w tym temacie nic się zbyt szybko nie zmieni. Co wcale nie jest powodem do dumy, bo o ile oszczędzać potrafię, wyrzec się zbędnych zakupów też umiem, to jednak nie bardzo wiem, co robić z kwotą, która się dzięki temu uchowa.

Stosunek do pieniądza.

Zatrudnienie, praca, jak i pieniądze same w sobie to temat, o którym w Polsce rozmawia się raczej niechętnie. A jeśli już się o nim mówi, to raczej w wersji negatywnej – że nie ma, że jest mało, że wszystko drogie, że szef jest pazerny, że nadgodziny, że podatki takie wysokie…

W Danii ta kwestia wygląda zupełnie inaczej. Poznając nową osobę, pierwszym pytaniem jest – jak masz na imię? Drugim – gdzie pracujesz? W dużej mierze wynika to z faktu, o którym kiedyś już Wam pisałam – w Danii zarobki plasują się na bardzo zbliżonym poziomie. Dlatego jeśli pracujesz, to jesteś w porządku i należy Ci się szacunek. Jeśli jesteś na zasiłku, to wtedy, wiadomo, już trochę gorzej.

Zarządzanie sobą i własnym kapitałem.

Wracając jednak do Polski – moim zdaniem za mało mówi się o pracy i zarabianiu w pozytywnym kontekście. Brakuje również edukacji finansowej. Bo o ile każdy miał w szkole jakieś tam “podstawy przedsiębiorczości”, to wynieść z tego można raczej niewiele. Niby wszystko było – zakładanie firmy, zasady działania i podział spółek, giełda, inwestycje, podatki – a ja do dzisiaj mało co wiem. Za każdym razem pytam księgową, lub mądrzejszych od siebie o to i o tamto, ale mam wrażenie, że w mojej głowie wciąż panuje próżnia.

Samo zarabianie, oszczędzanie i pomnażanie nie powinno być tematem tabu. Wiadomo, że pieniądze szczęścia nie dają, jednak często pozwalają nam robić fajne rzeczy, spełniać się, podróżować, spotykać nowych ludzi, pomagać. Owszem, niejedna osoba udowodniła już, że można zwiedzić cały świat bez grosza przy duszy. Jednak nie każdy jest na tyle odważny, żeby podróżować stopem, spać w parku i prosić o resztki w restauracji. A przynajmniej ja nie jestem.

Poduszka finansowa.

Jakiś czas temu rozmawialiśmy sobie na blogu o poszukiwaniu pracy marzeń. W tekście zwróciłam uwagę na to, że:

O zmianie pracy łatwo jest mówić osobie młodej, która oprócz siebie (ewentualnie kota) nie ma nikogo więcej na utrzymaniu. Wtedy w najgorszym wypadku wylądujemy na jakiś czas na garnuszku u rodziców. Nic fajnego, ale to jeszcze nie koniec świata. 

Znacznie trudniej jest jednak myśleć o zmianie pracy osobie, która ma już dwójkę dzieci oraz kredyt na dom i samochód. Gdy zaczniemy spóźniać się z ratą, bank raczej nie kupi wytłumaczenia, że zawieszamy na pewien czas regularność spłat, bo w tej właśnie chwili postanowiliśmy zwolnić się z pracy i szukać swojego miejsca na ziemi. 

Na co jedna z czytelniczek, Emilia, bardzo słusznie zareagowała, pisząc:

Jest jeden sposób by móc sobie pozwolić na zmianę pracy w dowolnym momencie i nie wracać do rodziny lub zaniedbywać tej własnej – mieć poduszkę finansową. Naprawdę warto oszczędzać choć drobne kwoty by po kilkunastu miesiącach mieć tę awaryjną gotówkę, która pomoże w podjęciu decyzji o zmianie. Mi posiadanie zapasu pieniędzy daje ogromny spokój i pozwala skupić się na rzeczach ważniejszych niż myślenie jak przetrwać do pierwszego. Ale po otoczeniu widzę, że mało osób podejmuje tę decyzję by się od pracy i myślenia o tym jak wiele czasu jest do pensji uniezależniać.

Oszczędzać umiem…

Odkąd sięgam pamięcią, nigdy nie miałam problemów z tzw. zaskórniakami. Jak tylko dowiedziałam się o istnieniu instytucji świnki skarbonki, czyli gdzieś mniej więcej na etapie przedszkola, do którego notabene nie chodziłam, to zaczęłam z niej korzystać.

Wiadomo, że nie były to jakieś zawrotne kwoty, ale czasem mnie samą ta skrupulatność wprawiała w osłupienie, bo nagle z tych złotówek i groszy zbierała się kwota, która pozwalała na zakup nowych spodni czy plecaka. A że nie były to jeszcze czasy galerii handlowych, ubrania kosztowały relatywnie dużo.

Nigdy nie miałam skłonności do wydawania pieniędzy na głupoty. Dlatego nawet w okresie gdy dostawałam od rodziców regularnie małą kwotę nazywana “tygodniowym kieszonkowym”, którą z założenia miałam przeznaczyć na słodycze i drobnostki, wolałam wrzucić ją do skarbonki.

Nie wiem dlaczego tak było, zwłaszcza że nigdy nie zbierałam na nic konkretnego. A przynajmniej o tym nie pamiętam. Chyba najzwyczajniej w świecie cieszyła mnie świadomość, że w razie czego, to po prostu mam swoje własne pieniądze i nie muszę nikogo o nic prosić.

Tu nasuwa mi się trochę kwestia kobiecej niezależności finansowej, ale pozwolę to sobie zostawić na kolejną okazję.

Krótko mówiąc, jakąś tam poduszkę finansową zawsze mam…

… ale co z tego?

No właśnie, co z tego, że potrafię oszczędzać i w razie czego odmówić sobie jakichś bieżących przyjemności, w imię celów wyższych i planów dalekosiężnych, skoro tak naprawdę nie potrafię zarządzać zgromadzoną gotówką?

Moją jedyną w życiu inwestycją, choć w sumie to wcale inwestycją nie jest, było umieszczenie części moich oszczędności na lokacie terminowej. Ale to było naprawdę DAWNO. I nigdy więcej tego nie powtórzyłam, bo po bodajże sześciu miesiącach wypłaciłam zawrotną sumę… 48 zł. Tak, CZTERDZIEŚCI OSIEM złotych polskich, czyli krótko mówiąc – rekin biznesu.

Krok po kroku.

Należę do osób, które działają pomału. I cenią sobie bezpieczeństwo. W chwili obecnej moje dochody są dość mocno zdywersyfikowane: pochodzą z regularnych zajęć jogi, z okazjonalnych warsztatów, z bloga, mam również stałą kwotę, którą zarabiam jako grafik i osoba odpowiedzialna za marketing i social media w jednej z firm. Do tego dochodzą jakieś tam niespodziewajki, jak chociażby wydanie magazynu Flower.

Poza tym, moim zdaniem, jestem oszczędna. O ile nie korzystam już ze świnki skarbonki, ani nie przechowuję pieniędzy w materacu, o tyle nadal trzymam je w skarpecie. Tyle że tej wirtualnej. W sensie – leżą na koncie. I się kurzą ;)

A jedna z niewielu nauk jakie wyniosłam z lekcji przedsiębiorczości w liceum – swoją drogą, u Was też te zajęcia były tak kiepsko prowadzone? – jest fakt, że pieniądze tracą na wartości. I z każdym kolejnym rokiem za tę samą kwotę, możemy kupić mniej.

Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana.

Czyli jedno z ulubionych powiedzeń mojego męża, idealnie pokazujące nasze zupełnie inne podejście do pracy i pieniędzy.

Bo on jest zdecydowanie bardziej wyluzowany, należący raczej do grupy – jak jest, to korzystam. Zmiana pracy nie jest żadnym wyzwaniem, zastosowanie niestandardowych rozwiązań pozostaje na porządku dziennym, a ryzyko – no cóż, bez niego jest przecież nudno.

I z jednej strony można by stwierdzić, że to jest złe podejście. Z drugiej jednak – jemu podjęcie ryzyka przychodzi bez problemu. Mi niespecjalnie.

Inwestowanie… w przyszłość?

Partnerem dzisiejszego wpisu jest NN Investment Partners TFI i to właśnie skłoniło mnie do takich finansowych rozważań oraz zastanowienia się nad moimi własnymi decyzjami.

Fundusze inwestycyjne, z tego co wnioskuje mój mój mały móżdżek, to jeden ze sposobów na dywersyfikację przychodów oraz możliwość pomnożenia zainwestowanych środków. Jest to forma inwestowania zbiorowego, w której nasze pieniądze oddajemy w pewnym sensie pod opiekę fachowców. Czyli sami nie musimy znać się na akcjach, surowcach czy papierach wartościowych.

Wybór funduszu możemy sobie modyfikować, w zależności od oczekiwanej stopy zwrotu i wielkości ryzyka, jakie chcemy ponieść. Tak, bo ryzyko oczywiście jest, podobne do tego, na które bylibyśmy narażeni inwestując sami. Fundusze chronią nas jednak w taki sposób, że uśredniają ryzyko – inwestujemy pośrednio w dziesiątki różnych papierów wartościowych, w myśl zasady: nie dokładaj wszystkich jajek do jednego koszyka.

No ale wiecie, kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana ;)

O tym co, jak i czy w ogóle inwestować, to Wam nie powiem.  Nie będę kreować się na modnego w dzisiejszych czasach eksperta od wszystkiego. Niemniej jednak dobrze wiedzieć, że taka opcja w ogóle istnieje, zastanowić się nad nią i wykorzystać. Albo wcale nie.

Więcej na ten temat, wraz ze szczegółowa informacją jak inwestować poczytacie na stronie NN Investment Partners TFI.

 


Jestem bardzo ciekawa, jak to wygląda u Was?
Oszczędzacie czy raczej lubicie zaszaleć?
Inwestujecie czy tak jak ja – trzymacie w skarpecie? :D

Jeżeli spodobał Ci się wpis, to znajdź mnie proszę tutaj:

I dołącz do naszej Tajnej Grupy na Facebooku

Albo zapisz się do darmowego newslettera, aby otrzymywać dodatkowe materiały i treści.

 

 

No more articles
Close