Myślałam o tym, żeby zacząć ten wpis jakoś patetycznie. Od przypowieści czy chociażby mądrego słowa. I tak nosiłam to w sobie i nosiłam. Musiałam przepuścić to przez wszystkie najgłębsze warstwy siebie, żeby wytłumaczyć wszystkim, dlaczego zrobiłam to, co zrobiłam.

Tak już mam, że w życiu kieruję się emocjami, nie chłodną kalkulacją czy statystyką. Krótko mówiąc – bez przypowieści i bez mądrości – wróciliśmy do Polski. Bo chcieliśmy.

Wróciłam, bo tęskniłam.

Za wszystkim po trochu. Za językiem, za jedzeniem, za codziennością. Przyjaźnie i różnego rodzaju relacje mają to do siebie, że wymagają obecności. A obecność nie lubi oddalenia od siebie o ponad tysiąc kilometrów. Zwłaszcza wtedy, gdy nie należymy do mistrzów konwersacji wirtualnych, a ja na ten przykład nie należę. Rozmowa na facebooku ma dla mnie charakter czysto informacyjny, jakoś nie może przepoczwarzyć się w nic głębszego.

Poza tym tęskniłam za całą tą naszą cudowną polskością, którą w sobie nosimy.

Polak Polakowi człowiekiem.

Polskość tę niektórzy nazywają marudzeniem, pesymizmem, brakiem wiary. I o ile z tym ostatnim mogę się zgodzić, bo Polacy mają to do siebie, że lubią sobie ujmować, to z narzekaniem niekoniecznie. Bo my po prostu mówimy jak jest, bez udawania i sztucznych uśmiechów.

Już kilkakrotnie pisałam Wam o mentalności Duńczyków, o prawdzie o hygge. O tym że na porządku dziennym jest sytuacja, w której człowiek zapytany o to jak się miewa, z szerokim uśmiechem na ustach odpowiada, że wspaniale. Po czym wraca do domu i wiesza się na pasku od spodni.

O tym że starsi ludzie umierają w samotności, co miało miejsce pod naszym własnym nosem – gdzie sąsiad został znaleziony martwy po kilku tygodniach, gdy pomału zaczął już stapiać się z podłogą – też opowiadałam.

Smutne ale prawdziwe. Dlatego zawsze uważam, że te negatywne emocje i smutności też muszą mieć swoje ujście. Może nie na każdym kroku, ale chociaż w gronie najbliższych. A o uczuciach rozmawiać trzeba, choć i my coraz częściej o tym zapominamy.

Robić to co lubię, tak jak lubię.

Wracamy, bo jest jeszcze wiele rzeczy, które chcemy zrobić. Dla których chcemy zaryzykować.

Duński model społeczeństwa zakłada niemartwienie się o nic i poduszki finansowe z każdej strony. Jak nie zasiłek to dopłata. Jak nie dopłata to państwo pomoże w znalezieniu pracy. Dla wielu osób sytuacja idealna. I ja to rozumiem, szanuję. Ale jednocześnie czuję, że to jest nie dla mnie.

Bo ja jednak wolę te huśtawki, zaskoczenia. To że czasem jest fatalnie, po to by nadchodzące “dobrze” docenić jeszcze bardziej.

Pieniądze, to nie wszystko.

Nie obnosiłam się z naszym powrotem. Nie odliczałam publicznie dni, nie opowiadałam na prawo i lewo o naszych planach.

O powrocie mówię raczej osobiście, przy spotkaniach. I muszę przyznać, że reakcje bardzo rzadko są pozytywne.

I ciągłe pytania: po co, po co, po co, dlaczego? Przecież tam już wszystko było ułożone. Nawet jeden z naszych tamtejszych znajomych stwierdził “Po co wy to robicie?! Miliony Polaków chciałoby być teraz na waszym miejscu.”

Zupełnie zabawna sytuacja sprawiła, że na drugi dzień po naszym powrocie, skontaktowała się ze mną pani z Pytania Na Śniadanie. Pytała czy chciałabym wystąpić w programie. Same chęci odłóżmy już na bok, przede wszystkim ja po prostu MOGŁAM to zrobić. Bo byłam w pobliżu.

Tak że teraz mam krótką odpowiedź – wróciłam, bo miałam parcie na szkło i chciałam za wszelką cenę wystąpić w telewizji.

Bezplan.

Mam wrażenie, że pierwsze miesiące tego roku wystawiły na próbę moją elastyczność. Mogłam sobie planować do woli, a i tak wszystko toczyło się zupełnie inaczej. Wyjeżdżałam na kurs nauczycielski na 2 tygodnie, wracałam po 4 dniach, bo kurs był przerwany z przyczyn technicznych. Jechaliśmy z Danii do domu, miało to zająć 14 godzin, zajęło ponad 2 doby, bo zepsuł nam się samochód i musieliśmy czekać na naprawę w przydrożnym hotelu.

Teraz siedzę w samochodzie, piszę dla Was post będąc w drodze do Krakowa, choć jeszcze wczoraj byłam święcie przekonana, że do końca tygodnia zostaję w domu.

W sobotę, wyjeżdżam na kurs nauczycielski na ponad 2 tygodnie. Z założenia. Bo z doświadczenia wiem, że może być różnie.

Podobnie z pytaniami i planami odnośnie zostania w Polsce na stałe.

Przeczytałam gdzieś kiedyś, że ktoś, kto już raz przekroczył ocean, zawsze będzie po jego niewłaściwej stronie. Ja oceanu nie przekroczyłam. Ale rozsunęłam swoje granice i nie chciałabym z niczego sztucznie tworzyć epicentrum.

Jeżeli spodobał Ci się wpis, to znajdź mnie proszę tutaj:

I dołącz do naszej Tajnej Grupy na Facebooku

Albo zapisz się do darmowego newslettera, aby otrzymywać dodatkowe materiały i treści.

 

 

No more articles
Close