“Autorem jednego z moich ulubionych powiedzeń jest trener koszykówki Taras Brown, który rzekł: “Kiedy sam talent nie wystarcza, ważniejsza od niego staje się ciężka praca”.” – Mo Farah

Naukowcy od wielu lat próbują rozgryźć, dlaczego osoby kreatywne są kreatywne i co jest podstawą życiowego sukcesu. Zupełnie bezskutecznie, bo z naukowego, medycznego i fizycznego punktu widzenia – nic tego nie warunkuje.

Ludzie sukcesu nie mają większych mózgów, niekoniecznie odżywiają się zdrowo, nie zawsze stawiają na aktywność fizyczną i wcale nie wykazują jakichś specjalnych fizycznych predyspozycji.

Czyli co, wszystko to kwestia szczęścia i wrodzonego talentu?

Może niekoniecznie…

Sukces nie spada z nieba.

W co przede wszystkim lubią wierzyć osoby, dające się nabrać na bajkę o Isaacu Newtonie, któremu prawa fizyki spadły z nieba w postaci jabłka. Ta historia to nic innego jak wytwór współczesnej kultury, który podobne opowieści wplata do życiorysu chociażby Einsteina.

W rzeczywistości jednak Newton latami ślęczał nad książkami i notatkami, przeprowadzał doświadczenia i zapisywał wnioski. Sukces więc przyszedł w swoim własnym czasie jak najbardziej zasłużenie. 

Dlatego właśnie mit o “eurece”, nagłym natchnieniu i sukcesach z kosmosu jest szalenie krzywdzący. Bo w rzeczywistości wybitne jednostki, które mogą siedzieć na tyłku i nic nie robić, a sukces sam ich znajdzie… nie istnieją. Wszystko jest wynikiem ciężkiej pracy i wielu nieudanych prób. 

Masz prawo do błędu.

A nawet całej masy błędów i potyczek. Twoje życie zarówno osobiste jak i zawodowe, wcale nie musi się toczyć dokładnie tak, jak to sobie zakładasz. Co wcale nie oznacza, że potoczy się gorzej.

Japońska firma Sharp, znany producent telewizorów, zaczynała od tworzenia… sprzączek do pasków. Następnie były mechaniczne ołówki. Dopiero potem, konkretnie po tym jak trzęsienie ziemi zniszczyło fabrykę, przebranżowili się na kalkulatory, telewizory i radioodbiorniki.

Podobnie Nokia, która zaczynała od produkcji kaloszy i opon. Kultowy model 3310 pojawił się prawie 100 lat później. Zainteresowanie telefonami komórkowymi, które wyraźnie widać od początku lat 90. spowodowało, że firma skoncentrowała się właśnie na nich.

A Avon? Dziś kojarzony z kosmetykami sprzedawanymi z katalogów. Tak naprawdę zapoczątkował go David McConnell, który był przedstawicielem handlowym i sprzedawał… książki. Jako że sprzedaż szła dość słabo, zaczął szukać bardziej kreatywnych rozwiązań. I tak wpadł na pomysł by do książek dodawać perfumy. Szybko okazało się, że to właśnie pachnidła budzą większe zainteresowanie niż literatura. Sprytny Amerykanin szybko zmienił sprzedawany asortyment. Co więcej – wpadł na pomysł, by przedstawicielem uczynić każda zainteresowaną panią domu. Tak narodziła się znana do dzisiaj sprzedaż katalogowa.

Czy te trzy biznesy rozwijały się zgodnie z pierwotnym planem?

Niekoniecznie.

Niemniej jednak osiągnęły ogólnoświatowy sukces.

Sukces to tylko wierzchołek góry lodowej.

No właśnie. Sukces. Słowo klucz o którym się mówi, pamięta i… zazdrości.

Patrząc na ludzi, którzy osiągnęli w swoim życiu bardzo wiele, zwykle widzimy tylko owoce ich pracy. Nie ważne czy chodzi o kwestie materialne, medialne, prywatne czy nawet o wygraną z ciężką chorobą – zwracamy uwagę jedynie na rezultat.

Zupełnie jednak zapominamy o całym ogromie pracy i czasu które te osoby musiały zainwestować. Ich dzień bynajmniej nie polegał na wylegiwaniu się do południa. W “Codzienne rytuały. Jak pracują wielkie umysły”, książce którą już Wam polecałam, Mason Currey opisywał codzienne życie znanych osób. Wiele z nich zaczynało swój dzień pracy o piątej a nawet o czwartej rano!

Znany z geniuszu Mozart opisywał swój dzień w liście do swojej siostry:

„Moje włosy są zawsze uło­żone już przed szó­stą rano, do siód­mej jestem w pełni ubrany. Do dzie­wią­tej kom­po­nuję. Mię­dzy dzie­wiątą, a trzy­na­stą udzie­lam lek­cji. Potem lunch, chyba że jestem pro­szony do jakie­goś domu, gdzie jada się o czter­na­stej lub nawet pięt­na­stej. Nigdy nie udaje mi się siąść do pracy przed sie­dem­na­stą, a nawet osiem­na­stą wie­czo­rem, czę­sto unie­moż­li­wiają mi to kon­certy. Jeśli nie gram kon­certu, kom­po­nuję do dwu­dzie­stej pierw­szej. Potem odwie­dzam moją drogą Kon­stan­cję. Do domu wra­cam o w pół do jede­na­stej lub jede­na­stej – zależy to od przy­ty­ków matki Kon­stan­cji i tego jak długo jestem w sta­nie je zno­sić. Ponie­waż nie zawsze mogę kom­po­no­wać wie­czo­rami ze względu na kon­certy i różne nagłe wezwa­nia, przy­zwy­cza­iłem się do kom­po­no­wa­nia przed snem. Czę­sto piszę do pierw­szej w nocy, a na drugi dzień znowu muszę wstać o szó­stej.”

Cudowne dziecko? Geniusz? Człowiek obdarzony niezwykłym darem, któremu wszystko spadło z nieba?

Czy może człowiek, owszem, pełen pasji, ale przede wszystkim szalenie pracowity.

Mit cudownego dziecka.

Na pewno teraz przychodzą Wam do głowy dziesiątki osób, które w szybkim tempie osiągnęły sukces.

Wystarczy wziąć od lupę The Beatles, którym już pierwsza płyta przyniosła ogólnoświatową sławę. Mało kto zastanawia się nad tym, że przed tą płytą było coś jeszcze. I że było tego ogromnie dużo.

Malcolm Gladwell w swojej książce “Poza schematem”, o której pisałam Wam już dwukrotnie (I, II), opowiada prawdziwą historię wspaniałej czwórki. Zaczęli ze sobą grać w 1957 r, czasach gdy jeszcze nie było mowy o jakiejkolwiek płycie. Dopiero po 3 latach udało im się skontaktować z kimkolwiek z przedstawicieli “sceny muzycznej”. I wcale nie był to Nowy Jork czy Londyn, a Hamburg w którym w owych czasach nie było niczego, co choć trochę przypominałoby klub rockowy. Na pęczki za to było klubów ze striptizem, które potrzebowały młodych i tanich kapel, do przygrywania tancerkom. I to właśnie tam, powstały podwaliny do wielu największych hitów Beatlesów.

To praca rodzi plony.

Musimy pamiętać o tym, że bywalcy klubów z gołymi paniami, wcale nie przychodzili tam, żeby posłuchać Beatlesów. A jeśli już chcieli czegoś słuchać, a nie tylko patrzeć, były to raczej pospolite przyśpiewki. John Lennon sam najlepiej scharakteryzował ten okres:

„Nabieraliśmy coraz większej wprawy i pewności siebie. Jak mogło być inaczej, skoro graliśmy razem całymi nocami? Dobrze, że byliśmy za granicą. Musieliśmy coraz bardziej się starać, wkładać nasze serce i duszę w to, co robimy, żeby nas zaprosili jeszcze raz. W Liverpoolu grywaliśmy krótkie występy, po godzinie, więc na każdy wchodziły tylko najlepsze numery, najczęściej te same. W Hamburgu występy trwały po osiem godzin, więc musieliśmy znaleźć nowy sposób na grę”.

Krótko mówiąc, czas spędzony w Hamburgu to lata ciężkiej pracy, docierania się, wyrzeczeń i szlifowania warsztatu.

 

Współcześnie bardzo lubimy czytać o ludziach sukcesu, pomysłowych start upach i zyskownych inwestycjach. Bezpodstawnie wierzymy, że te osoby są w jakiś sposób z góry predysponowane do sukcesu. Osiągają więcej, bo mają większy talent, bogatych rodziców, lepsze warunki czy sprzyjające okoliczności.

W rzeczywistości jednak w historii zapisała się cała masa przeciętniaków. Średnich uczniów z biednych rodzin, o których nie można powiedzieć, że byli skazani na sukces.

Czyli owszem, zdolności i szeroko pojęte życiowe szczęście, mogą pomóc. Jednak nie możemy przeceniać ich roli. Świat jest bowiem pełen osób, które zaprzepaściły swoje talenty. A praca, wierz lub nie, prędzej czy później przynosi efekty.

Jak pisał Carlos Ruiz Zafón:

“Żeby zrealizować swoje zamiary potrzebna jest przede wszystkim ambicja, a później talent, wiedza i w końcu szczęście.”

Jeżeli spodobał Ci się wpis, to znajdź mnie proszę tutaj:

I dołącz do naszej Tajnej Grupy na Facebooku

Albo zapisz się do darmowego newslettera, aby otrzymywać dodatkowe materiały i treści.

 

 

No more articles
Close