Duński przepis na szczęście widziany z perspektywy osób długo zamieszkujących w Danii oraz samych Duńczyków.
Długo się zastanawiałam jak ugryźć ten tekst, by bez problemu trafił do osób niemieszkających na terenie Skandynawii. Aż pewnego dnia kolega opowiedział mi historię ze swojego dawnego studenckiego życia i dotarło do mnie, że to właśnie ona idealnie oddaje duńską mentalność:
Kolega, nazwijmy go roboczo Paweł, opowiadał o tym, jak jego znajomy, tego nazwijmy Adamem, wprowadzał się po raz pierwszy do akademika. Nie wiem ilu z Was miało przyjemność mieszkać w takim miejscu i na ile znacie panujące te realia, w każdym razie swego czasu każdy szanujący się dom studencki miał coś takiego jak melina. I w tejże melinie studenci, oczywiście nielegalnie, sprzedawali alkohol. Wcale nie taki własnej produkcji, najczęściej najzwyklejsze w świecie piwo, po cenie odpowiednio wyższej niż sklepowa.
Wracając jednak do wprowadzającego się. Paweł oprowadził Adama po wszystkich akademickich kątach, na koniec oczywiście odwiedzili melinę. Wchodzą, okazuje się że mieszkańcy pokoju… śpią. Mimo iż było coś w okolicach południa. Nie ważne. Adam zaczyna się zastanawiać, jak w takim razie kupią piwo, skoro “sprzedawcy” śpią. Na co Paweł stwierdza, że “tak jak zawsze”, jednocześnie biorąc czteropak i zostawiając odpowiednią sumę w skrzyneczce.
Adam oniemiał, bo przecież równie dobrze mogli wziąć ten czteropak bez płacenia. Ale nie zrobili tego, bo na tym właśnie polegała studencka uczciwość.
Na podobnych zasadach, choć w nieco większej skali, prosperuje społeczeństwo duńskie. I poniekąd trochę w nim ukrywa się ten słynny duński przepis na szczęście.
Duńczyk Duńczykowi człowiekiem.
Podobno zanim do Danii dotarło aż tak wielu imigrantów, zostawianie otwartych domów i garaży było na porządku dziennym. Po co? W myśl zasady – jeżeli sąsiadowi przebije się opona w rowerze, to niech sobie ode mnie pożyczy pompkę. Bo to że po skończonej pracy odłoży ją na miejsce, było logiczne.
Z założenia cały skandynawski system opiera się na pracowitości i uczciwości. Takie podejście faktycznie doskonale sprawdzało sie w czasach powojennych, kiedy każdy mieszkaniec był lojalny wobec państwa, zorientowany na umacnianie gospodarki kraju i ogólną poprawę bytu.
Obecnie jednak młodzież, a tym bardziej ludność napływowa, wykorzystuje to do granic możliwości. Bo po co pracować, skoro można nie? A kasa taka sama.
W przypadku osób pracujących, zarobki również nie są jakoś specjalnie zróżnicowane. Im więcej zarabiasz, tym wyższe płacisz podatki, przez co awans wcale Ci się nie marzy. Bo i po co? Nie ma konkurencji, nie ma wyścigu. Po skończonej pracy wracasz do domu, bo nadgodziny i schlebianie sobie uwagi szefa wcale Ci nie w głowie.
Cieszmy się z małych rzeczy… bo dużych za bardzo nie ma.
Dania jest krajem, który bardzo broni się przed importem towarów. To co na pewno może nas zaskoczyć to bardzo mały wybór w sklepach, wynikający z faktu, że na rynku dostępne są głównie duńskie produkty. Na początku mi to przeszkadzało. Ale powiem Wam szczerze – jak ostatnio w Hali Koszyki stanęłam w jakimś eko-sklepie koło półki z sokami i zobaczyłam milion pięćset rożnych smaków i marek, to aż mi się odechciało wybierać i kupiłam wodę.
Okazuje się, że zbyt duży wybór to często wcale nie przywilej, a utrudnienie. Co ważne – bronienie się przed napływem importowanych produktów, sprawia, że to co znajdujemy na półkach jest zdecydowanie lepszej jakości. I choć droższe, to jednak rodzime.
Ten bardzo okrojony wybór zawsze zaskakuje wszystkich, którym opowiadam o Danii. Wciąż mamy to pokomunistyczne przyzwyczajenie, że u nas to bieda i nic nie ma, a na zachodzie, to dopiero jest życie.
Duński przepis na szczęście, czy płynność finansowa?
Dania od wielu lat wiedzie prym w rankingach poczucia szczęścia. Zawsze gdy widzę takie zestawienia, zastanawia mnie: co jest w takich wypadkach wyznacznikiem owego szczęścia? Udane związki na pewno nie – mówi o tym chociażby ogromnie wysoki procent małżeństw kończących się rozwodem. Relacje rodzinne raczej też nie – dzieci szybko wyfruwają z domów, mniej więcej na etapie gimnazjum/liceum, życie rodzinne nie jest podtrzymywane, a i na starość nie ma tu zwyczaju zajmowania się rodzicami. Czy w związku z tym chodzi tylko o pieniądze?
Dania jest krajem socjalnym do granic możliwości. Tutaj po prostu nie da się zostać bez pieniędzy. Studiując, automatycznie dostaje się coś w rodzaju wypłaty. Po skończeniu studiów są 2 lata na znalezienie pracy i w tym czasie młodych utrzymuje państwo. W wypadku kiedy tracisz pracę – dostajesz zasiłek. Gdy zarabiasz zbyt mało, od razu należy Ci się dopłata mieszkaniowa.
Jak to określiła jedna z dziewczyn:
“Rozmawiałam o tym z mężem [Duńczykiem] i powiedział mi, że generalnie tutaj nie chce się dopuszczać do sytuacji, że człowiek ląduje na ulicy bez środków do życia, pomocy, opieki lekarskiej, dachu nad głową. Zawsze kommune przyjdzie z pomocą, znajdzie mieszkanie, da pieniądze. Trudno wyobrazić to sobie w Polsce.
Duńczycy mają taki „spadochron” i dlatego są bardziej wyluzowani, nie mają tego strachu o to co będzie jutro.”
Wiadomo, że pieniądze szczęścia nie dają. Jednak w dużej mierze są w stanie zapewnić poczucie bezpieczeństwa.
Duński przepis na szczęście… w tabletkach.
Mówi się, że nie ma gotowych przepisów na szczęście. Tymczasem Duńczycy trochę jakby go wynaleźli. Leczenie wszelkich życiowych frustracji i dołków psychotropami, jest tutaj na porządku dziennym. I żebyśmy się dobrze zrozumieli – ja wiem, że depresja jest chorobą i że w większości przypadków nie da się z tego wyjść bez pomocy specjalisty. Jednak samo otumanienie się lekami nie usuwa przyczyny problemu, którą często jest niestety chociażby brak poczucia akceptacji czy nieumiejętność najzwyklejszej w świecie szczerej rozmowy.
Thomas powiedział, że gdyby Duńczycy byli tacy szczęśliwi, wskaźnik samobójstw powinien być mniejszy (podobno jest dość wysoki na tle innych państw) a także sprzedawano by mniej antydepresantów. Wg niego nie są bardziej szczęśliwi niż inni (inne narody).
Dania, mimo swojej ogólnej szczęśliwości, ma bardzo wysoki wskaźnik samobójstw. Sytuacja w której pytasz sąsiada “jak leci” i otrzymujesz odpowiedź że wspaniale, po czym na drugi dzień okazuje się, że sąsiad się powiesił, jest podobno na początku dziennym.
Ja wiem, że mówi się, iż Polacy marudzą. Ale przynajmniej wyrzucają z siebie to, co im leży na wątrobie.
Można mnie za to nie lubić, ale zawsze uważam, że jeśli coś jest nie tak, to trzeba o tym powiedzieć. A nie udawać, że wszystko jest wspaniale i przyklejać sobie uśmiech do twarzy, po to by w domowym zaciszu palnąć sobie w łeb.
Za pomoc w stworzeniu artykułu bardzo dziękuję Małgorzacie Jørgensen i wszystkim pozostałym, którzy postanowili pozostać anonimowi – cytaty wypowiedzi możecie znaleźć w tekście.
Do poczytania polecam również pierwszą część Hygge, czyli wspaniały sposób na sprzedawanie szczęścia.
Jeżeli spodobał Ci się wpis, to znajdź mnie proszę tutaj: