„Perfekcję osiąga się nie wtedy, gdy nie można już nic więcej dodać, lecz wtedy, gdy nie ma czego odjąć” – Antoine de Saint-Exupery

Obecnie szaleje moda na minimalizm. Wszystko co jest “simple” i “minimalist” sprzedaje się jak świeże bułeczki. Wydaje nam się, że kupując rzeczy uznane za minimalistyczne, postępujemy słusznie. Bo przecież wyłamujemy się ze schematu galopującego konsumpcjonizmu i wybieramy to, co jest klasyczne i powściągliwe, a nie po prostu modne.

Tymczasem dzieje się zupełnie inaczej – po pierwsze, nadal kupujemy, często zupełnie niepotrzebnie. Po drugie – to właśnie ten “minimalizm” staje się nową modą, za którą podążamy.

Za każdym więc razem, gdy ktoś mnie pyta, kiedy minie moda na minimalizm? – odpowiadam, iż mam nadzieję, że jak najprędzej.

Co to takiego ten minimalizm?

Jako ludzie mamy taką dziwną przypadłość, że wszystko musimy nazwać. Tak jakby to nienazwane napawało nas lękiem. Czujemy potrzebę, by sobie wszystko poszufladkować i powkładać do segregatorów. Do odpowiednich przegródek wciskamy nie tylko rzeczy i zjawiska, ale także poznawanych ludzi. Ania wydaje pół wypłaty na ciuchy, więc jest rozrzutna. Kasia pomaga biednym dzieciom z Afryki, więc ma dobre serce. Gosia jest jaroszem, więc ceni sobie zdrowie i dba o naszą planetę.

A jeśli coś nie ma nazwy?

Wtedy nas przeraża, więc aby to oswoić, jak najprędzej musimy to skatalogować.

Minimalizm też musieliśmy nazwać. Mimo iż poruszałam ten problem na blogu już kilkukrotnie, to napiszę raz jeszcze – minimalizm to nie jest styl życia. To nie jest sposób ubierania. To nie te wszystkie czarno-białe konta instagramowe, prawie niewidoczna biżuteria i surowe wnętrza. Minimalizm, jeśli już koniecznie musimy to tak nazywać, jest tym, co dzieje się w naszej głowie.

Jest najzwyklejszą w świecie świadomością własnych potrzeb.

Czy jestem minimalistką?

Nie chcę i nie mówię o sobie w ten sposób. Chociażby po to, żeby nie stać się królem hipokryzji. Skoro nie lubię etykietkowania, dzielenia i wrzucania ludzi do odpowiednich pudełek, na podstawie tego co robią i czym się interesują, to sama też tego nie robię.

Na blogu poruszam tematykę upraszczania naszego codziennego życia. Eliminowania tego, co niepotrzebne i jednoczesne wypełnianie odzyskanej przestrzeni tym, co ma w sobie wartość prawdziwą. Staram się nie skupiać na elementach błahych, takich jak oczyszczanie szafy, czy sprzątanie biurka – choć i to jest potrzebne, często bowiem staje się pierwszym małym krokiem do wielkich zmian.

Jednak największą i najtrudniejszą rzeczą, z jaką musimy się zmierzyć, to oczyszczenie się z mentalnego balastu, który często wszędzie ze sobą nosimy. I przede wszystkim – zmiana sposobu myślenia.

Minimalizm w tym kontekście to umiejętność życia własnym życiem i podejmowania swoich własnych, świadomych decyzji. Często wymaga to jednak wyłamania się z panującego obecnie schematu, który sam w sobie jest szalenie wygodny – nie trzeba specjalnie myśleć i analizować, wystarczy kupować i podążać za innymi. Co za tym idzie – niezbędne staje się spojrzenie w głąb siebie samych, przeanalizowanie swoich potrzeb i wyciągnięcie wniosków. Wbrew pozorom jest to bardzo trudne zadanie, nie lubimy refleksji.

Skąd mi się to wzięło?

Lubię proste i ponadczasowe rzeczy, przemyślane decyzje i umiejętność wzięcia odpowiedzialności za to, co się robi. Jak również za rzeczy, których robić nie mamy zamiaru. Czego nie lubię, to bezmyślność i uciekanie przed problemami.

W myśl tej samej zasady kiełkowała u mnie idea upraszczania. Nie przeszłam przez nagłą fazę wyrzucania wszystkiego co popadnie, bo takiego zachowania najzwyczajniej w świecie nie rozumiem. Zostałam nauczona szacunku do ludzi, a ten wyraża się również w sposobie, w jaki traktujemy rzeczy przez nich wytworzone.

Masowe wyrzucanie jest dla mnie taką właśnie ucieczką od problemów. Bez refleksji i bez próby ich rozwiązania. Skoro kupiliśmy jakąś rzecz, musimy pamiętać,  że ten produkt to również ludzie, którzy go zrobili, materiały użyte do wyprodukowania go i środowisko, które zostało ucierpiało wskutek produkcji. Jeśli mamy już jakiś przedmiot, to jesteśmy za niego teraz odpowiedzialni.

Wyrzucić umie każdy głupek. A za tydzień pójść do sklepu i bezmyślnie kupić praktycznie to samo. Wyzwaniem jest zastanowić się nad tym dlaczego w ogóle posiadamy ten przedmiot. I jeśli faktycznie jest nam niepotrzebny – znaleźć dla niego nowego właściciela czy inne zastosowanie. I następnym razem kupować w sposób bardziej przemyślany.

Kiedy kupowanie staje się problemem?

Przede wszystkim wtedy, gdy staje się jednym z nadrzędnych celów w naszym życiu.

Wiele mówi się o kryzysie, bezrobociu, niskich zarobkach. Gdzie się nie ruszymy, tam napotykamy kogoś, kto narzeka na swoją pracę czy niską wypłatę. Tymczasem prawda jest taka, że żyjemy w społeczeństwie, w którym wszystkiego jest za dużo. Kupujemy znacznie więcej, niż potrzebujemy. Więcej nawet niż jesteśmy w stanie wykorzystać czy skonsumować.

Masa rzeczy się marnuje, odchodzi w zapomnienie na dnie szafy, bądź ląduje w śmietniku, bo skończyła im się data ważności. Mimo wszystko ciągle nam mało. Wciąż jesteśmy przekonani, że podążanie za trendami i kupowanie za każdym razem od nowa, jest jedyną słuszną drogą do zadowolenia.

Tymczasem szczęścia nie da się kupić. Nikt nie wynalazł jeszcze mieszanki “szczęście instant”, którą wystarczy wrzucić do koszyka w markecie, a w domu zalać wrzątkiem.

Szczęście trzeba stworzyć sobie samemu. Eliminując i poszukując tego, co w nas prawdziwe i wartościowe. Tu nie chodzi tylko o ubrania, buty, torebki, meble czy telefony, ale o pozbycie się negatywnych emocji, stresu, czy błędnego wyobrażenia o sobie. O eliminację relacji, które nie są dla nas ważne ani korzystne. O uporządkowanie życia i przede wszystkim zrozumienie, że można żyć wolniej i jednocześnie pełniej i bardziej świadomie.

To kiedy minie moda na minimalizm?

Mam nadzieję, że sama moda minie szybko.

Bo to nic więcej, jak kolejna fanaberia i nowy, dobry chwyt marketingowy. Wyrzuć starą kanapę i kup nową o geometrycznych kształtach. Wymień zawartość swojej szafy, bo to co masz, nie pasuje do siebie na tyle, żeby z 4 elementów stworzyć 821 kombinacji. Szczegół, że do tej pory lubiłaś wzorki, falbanki i neonowe kolory. Od teraz nosisz się tylko w bieli i czerni.

Chciałabym jednak, żeby nadal rozwijało się to, co zaczęło kiełkować w naszych głowach. Coraz więcej osób stwierdza, że to co do tej pory przedstawiano nam jako sposób na szczęście i wzór do którego należy dążyć, najzwyczajniej w świecie nie zdaje egzaminu.

Okazuje się, że praca na dwa etaty, nadgodziny, brak czasu dla siebie, nieumiejętność panowania nad własnym życiem i codzienny, aktywny udział w wyścigu szczurów, wcale nie daje się tak łatwo zrekompensować niedzielnym wypadem do galerii handlowej.

 

Jestem bardzo ciekawa, jakie jest Wasze zdanie na ten temat?
Podzielcie się nim koniecznie w komentarzu :)

Jeżeli spodobał Ci się wpis, to znajdź mnie proszę tutaj:

I dołącz do naszej Tajnej Grupy na Facebooku

Albo zapisz się do darmowego newslettera, aby otrzymywać dodatkowe materiały i treści.

 

 

No more articles
Close