“Spokojne przechodzenie jesieni w zimę wcale nie jest przykrym okresem. Zabezpiecza się wtedy różne rzeczy, gromadzi się i chowa jak największą ilość zapasów. Przyjemnie jest zebrać wszystko, co się ma, tuż przy sobie, możliwie najbliżej, zmagazynować swoje ciepło i myśli i skryć się w głębokiej dziurze, w samiutkim środku, tam gdzie bezpiecznie, gdzie można bronić tego, co ważne i cenne, i swoje własne.” – Tove Jansson, „Dolina Muminków w listopadzie”
W górach jest wszystko co kocham, choć dowiedziałam się o tym dopiero teraz. Gdy po 15 latach odwiedziłam polskie góry w innym sezonie niż ten narciarski.
Jak wiecie, mieliśmy ostatnio okazję spędzić prawie cały tydzień w Dusznikach Zdroju i napawać się jesiennym klimatem. Odwiedziliśmy całą masę ciekawych miejsc, poznaliśmy również wielu inspirujących ludzi. Ale po kolei ;)
Wpis jest wypchany zdjęciami, tak samo jak cały wyjazd zapełniony był atrakcjami. Przygotujcie się więc na dużo oglądania.
#campbeoff i Hotel Fryderyk Duszniki Zdrój
Idea campbeoff polegała na tym, by przez tydzień tak mocno skondensować różnego rodzaju atrakcje Kotliny Kłodzkiej, żeby na buszowanie w internecie nie wystarczyło już czasu. I muszę przyznać, że misja zakończyła się powodzeniem.
Hotel Fryderyk to siła sprawcza i pomysłodawca całego wydarzenia.
Hotel urządzony jest w bardzo fajnym klimacie, wszystkie meble i elementy wystroju stylizowane są na stare. Nieco mrocznego uroku dodawała mu również jesienna aura.
Jak każdy normalny człowiek uwielbiam niespodzianki. Z naciskiem rzecz jasna na te miłe i najlepiej czekoladowe. Bo taka dziura w nowych rajstopach to już raczej średnia radość.
Tutaj było miło – w pokojach czekały na nas czekolady, wyglądające jak milion dolarów, które zresztą sami sobie mogliśmy wcześniej zaprojektować. Naszą kompozycją zajął się mężczyzn, dlatego mieliśmy gorzką czekoladę z herbatnikami, malinami i chilli.
Tym widokiem z okna witałam Was na Instagramie pierwszego dnia. A siebie mogłabym witać nim codziennie.
Śniadania podawane były w formie szwedzkiego stołu, gdzie każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Ja miałam owsiankę, mężczyzn miał parówki. I wszyscy byli zadowoleni.
Spływ pontonowy Nysą Kłodzką.
Spływ pontonowy ski-raft, czyli atrakcja, której tak naprawdę się obawiałam. W głowie widziałam rwący potok, wywrotny ponton oraz ludzi wpadających do wody i rozbijających głowę o skały. W rzeczywistości jest zupełnie inaczej, płynie się bardzo przyjemnie, a rzeka, przynajmniej na tym odcinku, jest spokojna.
Swoją drogą przez pół życia marzyłam o zrobieniu takiego zdjęcia:
źródło
Teraz prawie miałam okazję to marzenie urzeczywistnić. Co prawda ponton to nie kajak, ale jednak zawsze to jakaś woda. Jednak jak przyszło co do czego, oczywiście o tym zapomniałam. Muszę się więc pocieszać zdjęciem pontonu w oddali i… planować wycieczkę do Norwegii ;)
Jednak mówiąc już zupełnie serio: spływ kajakiem to naprawdę kapitalna atrakcja, serwująca nieziemskie widoki. I bardzo cieszę się, że wszystko odbyło się jesienią, bo żadna inna pora roku nie dostarczyłaby tylu kolorów.
Ania, czyli organizatorka całego zamieszania, zachowała się jak dobra mama i dla każdego przyniosła po przekąsce, żebyśmy nie padli z głodu. Swoją droga warto rzucić okiem na batoniki, mają naprawdę dobre składy.
Folwark Szyfrów.
Kolejną atrakcją był Folwark Szyfrów. Pierwszy raz w życiu byłam w escape roomie, także cieszyłam się z tego podwójnie. Bardzo podobał mi się pomysł lokalnego podejścia do sprawy. Wszystkie 3 pokoje, z których trzeba było się wydostać, bazowały na historii tego regionu.
My wylądowaliśmy w pokoju Tajemnica Riese 1945. Podobno najmniej mroczny ze wszystkich, z uwagi na znajdujące się w naszej grupie dzieci. Żeby się wydostać należało znaleźć wszystkie klucze. Więcej Wam nie powiem, żeby nie zepsuć zabawy ;)
Kolejną atrakcją był grobowiec, czyli straszny labirynt, który należało przejść. Na szczęście w grupie. Ja jestem osobą o słabych nerwach, także podczas całej zabawy autentycznie się trzęsłam. Osobom normalnym sądzę, że najzwyczajniej w świecie bardzo się spodoba.
Największy ubaw w tym wszystkim oczywiście ma sama obsługa, która śledzi nasze ruchy na monitorze. Ale wiecie jak to jest, kabaret kabaretem, jednak cała ta inwigilacja ma raczej na celu sprawdzanie, czy ktoś nie przestraszył się za bardzo, tak żeby trzeba było przerwać grę.
Tak że spokojna głowa, wszystko jest pod kontrolą.
Na koniec jeszcze pamiątkowe zdjęcie z szefem wszystkich szefów ;) Któremu gratuluję pomysłu i ogólnego, bardzo fajnego podejścia do sprawy.
Minieuroland.
Czyli projekt powstający z pasji. Odwiedziliśmy go późnym popołudniem, ponieważ podobno cudownie widać stąd zachód słońca. Piszę podobno, bo niestety nie udało nam się go zobaczyć – niebo było całkowicie zachmurzone.
Minieuroland jest ciekawym połączeniem parku miniatur z arboretum. Znajdziemy tu nie tylko zabytki architektury w wersji mini, ale również różnego rodzaju ciekawą roślinność. Całość stanowi spójną, cieszącą oko kompozycję.
Właściciel zdradził nam, że to jeszcze nie koniec rozwoju. Planowanych jest kilka dodatkowych miniatur i tworzenie kącików tematycznych. Swoją drogą bardzo miło było posłuchać o tym, jak rodził się sam pomysł, o całej wizji i jej budowaniu od podstaw.
Zdjęcie Szymona

Rezerwat przyrody Torfowisko pod Zieleńcem.
Kolejnego dnia na wycieczkę do Zieleńca zabrał nas Dusznicki Ekspres, który w takiej mglistej aurze prezentował się kapitalnie.
Poniżej nasi przewodnicy, którzy odkryli przed nami wszystkie tajemnice Dusznik. Tego Pana po prawej już widzieliście i czytaliście o nim. A jeśli nie, to warto nadrobić, bo jest naprawdę ogromną motywacją.
Poniżej mój wymarzony górki domek, którym również się już z Wami dzieliłam.
W drodze do Zieleńca zrobiliśmy sobie cudowny spacer po torfowiskach, czyli przepięknym rezerwacie przyrody.
Zdjęcie Szymona
Zdjęcie Szymona
Torfowiska o tej porze roku wyglądają naprawdę przepięknie i nawet deszczowa aura nie mogła tego popsuć.
Wspięliśmy się również na drewnianą wieżę widokową, znajdująca się na terenie rezerwatu. Sama jej konstrukcja jest bardzo ciekawa, ponieważ nie stoi ona sztywno na gruncie, tylko po nim pływa. Przez to jest odporna na ruchy podłoża.
Rozciągały się z niej cudowne widoki. Z jednej strony szkoda, że widoczność była naprawdę niewielka. Z drugiej jednak – las pogrążony we mgle to naprawdę wspaniały widok.
Zieleniec i czeskie schronisko.
Zieleniec to ta część Dusznik Zdroju, która co roku na kilka miesięcy zmienia się w raj dla wszystkich miłośników sportów zimowych. Wjechaliśmy kolejką na sam szczyt, tam gdzie znajdowała się już granica polsko-czeska. Wstąpiliśmy więc przy okazji do naszych sąsiadów na ciepłą herbatę.
Jak widać mgła nadal była bardzo gęsta, przez co czuliśmy się jakbyśmy lecieli w chmurach a nie jechali wyciągiem.
Poniżej to samo zdjęcie z dwóch różnych perspektyw :)
Live cooking.
Live cooking czyli element programu, na który mężczyzn cieszył się najbardziej. Głównie z uwagi na słowa kluczowe, jakimi były ‘grill’ i ‘mięso’. Obiad na żywo przygotowywał Wiesław Bakanowicz, wykorzystując do tego swoją superszybką grillo-patelnię. Podawane było zarówno mięso jak i warzywa, także każdy znalazł coś dla siebie.
Przygotowanie dań faktycznie było ekspresowe. Raczej nie myślałabym o zakupie takiego urządzenia na swój domowy użytek, ale sądzę, że w jakiejś gastronomii jak najbardziej się sprawdzi. Przy dużej rodzinie też może być fajnym rozwiązaniem ;)
Kopalnia złota w Złotym Stoku.
Kolejnym wartym odwiedzenia miejscem jest Kopalnia Złota, a w niej taka moc atrakcji, że spokojnie można spędzić tu cały dzień. Przewidziana była gra terenowa, jednak warunki atmosferyczne trochę pokrzyżowały nam plany.
Skupiliśmy się więc na zwiedzaniu wnętrza kopalni, zarówno pieszo jak i specjalną kolejką. Mieliśmy nawet okazję płynąć wgłąb kanału wydobywczego łódką.
Zdjęcie Szymona
W środku znajdowała się również ściana z różnego rodzaju głupimi tablicami ostrzegawczymi i informacyjnymi, także jeśli macie pod ręką jakaś tego typu zabawną głupotę, to kopalnia z ogromną chęcią ją przyjmie.
Po kopalni oprowadzała nas fenomenalna pani przewodnik, której mężczyzn trzasnął nie mniej kapitalny portret. Nie mogłam się powstrzymać przed publikacją. Znając poczucie humoru tej pani, sądzę, że nie powinna się gniewać :)
Następnie wylądowaliśmy w kolejnym escape roomie, ten nazywał się Trójkąt Bermudzki i nie był zwykłym pokojem a… wnętrzem łodzi. Bardzo dużo logicznych (często trudnych zagadek), także szczerze polecam.
Na końcu zjedliśmy pyszny obiad, zakończony cudownym, złotym deserem :)
Schronisko pod muflonem
Miejsce które odwiedziliśmy późnym wieczorem. Droga do niego prowadziła przez totalnie ciemny las, dlatego musieliśmy podświetlać sobie ścieżkę telefonami, bo inaczej nie było możliwości dotrzeć gdziekolwiek.
Ale właśnie ta ciemność zafundowała nam cudowne widoki – rozgwieżdżone niebo nad nami i migocąca w oddali panorama Dusznik.
Samo schronisko położone jest w tak malowniczym miejscu, że na pewno odwiedzenie go na trasie górskiej wędrówki jest samą przyjemnością.
Plantacja aronii.
Wizyta na plantacji zaczęła się od krótkiej prezentacji, podczas której dowiedzieliśmy się podstawowych rzeczy na temat tego owocu. Przede wszystkim jest ona bardzo silnym antyoksydantem, dzięki czemu opóźnia proces starzenia się, z mniejsza również ryzyko nowotworu. Dodatkowo doskonale obniża ciśnienie, dlatego z jej spożywaniem nie można przesadzić.
Później mieliśmy okazję próbować aronię prosto z krzaczka. Szczątki zapewne widać między zębami ;) Aronia jest raczej cierpka w smaku, jednak w serwowanych nam później przetworach smakowała pysznie. Zwłaszcza wersja z czekoladą ;)
Właściciele, czyli państwo Anna i Mirosław twierdzą, że przeprowadzili się tutaj krótko po studiach we Wrocławiu. Głównie z uwagi na rozciągające się z gospodarstwa widoki.
I wiecie co? Ja się wcale nie dziwię. Sama chętnie bym się tam wprowadziła.
Niewątpliwą atrakcją plantacji był największy pies świata. A przynajmniej największy jakiego ja miałam okazję spotkać. Poza tym miał na imię Eko, także do szczęścia ciężko chcieć więcej ;)
Zupełnie zabawna sytuacja wniknęła, gdy już wróciliśmy do domu po #campbeoff. Okazało się, że już wcześniej mieliśmy okazję próbować produktów z tego gospodarstwa. Co więcej, mamy z właścicielami wspólnych znajomych. Całość nie wyszła na jaw jeszcze przed wyjazdem tylko dlatego, że my na plantację mówiliśmy Eko Ar, a oni że to “ta z aniołami”. Na miejscu wszystko stało się jasne. Rzeczywiście jest tam kilka tysięcy skrzydlatych ludzików, stworzonych przez najróżniejszych artystów.
Muzeum papiernictwa.
Warto tam wstąpić, jeśli chcecie dowiedzieć się kilku ciekawostek na temat papieru i zrobić swój własny arkusik papieru czerpanego.
Papier wytwarza się ze specjalnej masy, którą łowimy na sito.
Jeżeli marzy nam się arkusz z ozdobami lub ze znakiem wodnym, musimy je sobie wcześniej zatopić w masie.
Papier czerpany swoją fakturę zawdzięcza skrawkom materiału, pomiędzy którymi leżakuje, w oczekiwaniu na wyciśnięcie przez pracę i całkowite wyschnięcie.
Co ciekawe, muzeum eksportuje taki ręcznie robiony papier na całym świecie. Obecnie pracowano tam nad dużym zamówieniem aż z Afryki.
Bankiet.
Dzień zakończyliśmy uroczystym bankietem, na który zaproszeni byli wszyscy sponsorzy i uczestnicy wyjazdu.
Wielkim zainteresowaniem cieszyły się dania ze ślimaków, których ja jakoś nie miałam odwagi próbować… ale mężczyzn zapewniał, że były pyszne ;)
Jednak główną atrakcją wieczoru był mały Staszek, syn burmistrza Dusznik, który chciał się ścigać absolutnie ze wszystkimi. I oczywiście z każdym musiał wygrać. Prosta sprawa ;)
Zdjęcie Szymona
Duszniki Arena i Biathlon.
Kolejnego dnia całą grupą udaliśmy się na Jamrozową Polanę, dokąd zabrał nas burmistrz Dusznik Zdroju. Na miejscu czekał na nas trener biathlonu wraz z kilkoma zawodnikami.
Trener wytłumaczył nam mniej więcej o co chodzi w tym całym strzelaniu i jak się do tego sensownie zabrać, po czym przeszliśmy do praktyki. Ja sama nie próbowałam, bo to jakoś nie moje klimaty, ale wystawiłam swojego dzielnego zawodnika ;)
Zdjęcie Szymona
Zdjęcie Szymona
Jako ciekawostkę mogę wam powiedzieć, że podczas bankietu mężczyzn założył się z burmistrzem, leżącym na zdjęciu poniżej, o to, że jak trafi bezbłędnie wszystkie 5 strzałów, to wygra dla nas 2 karnety vipowskie na biathlonowe mistrzostwa Europy, które odbędą się tutaj w styczniu.
Mężczyzn zaskoczył wszystkich i trafił bezbłędnie we wszystkie 5 pól już za pierwszym podejściem, także zobaczymy jak to będzie ze słownością. Być może odwiedzimy Duszniki raz jeszcze już w styczniu :)
Po zabawie ruszyliśmy na spacer wzdłuż biathlonowej trasy dla narciarzy biegowych, podczas którego Burmistrz opowiedział nam trochę o dalszych planach odnośnie tego miejsca, a także o dotychczasowych osiągnięciach zawodników z tej szkoły.
Pożegnanie.
Wyjazd był naprawdę bardzo intensywny i absolutnie nie było czasu na to żeby leżeć z nogami do góry. Jednak dzięki temu udało nam się zobaczyć masę rzeczy i prawie całkowicie oderwać się od rzeczywistości. Wiele zależało oczywiście od ludzi, którzy byli tam razem z nami: Kasi, Elwiry, Kasi i Faba, Angeliki i Kamila, Jacka i Martyny, Agnieszki i Wojtka, Adama i Pauli oraz Żanety z dziewczynkami. Gdyby nie Wy, pewnie nadal siedziałabym w którymś z escape roomów :)
Głównym organizatorem wydarzenia był Hotel Fryderyk, sponsorami firma Jantoń, dystrybutor wina Monte Santi oraz Wiesław Bakanowicz.
Za wspaniałe atrakcje odpowiadali: Ski Raft i Folwark Szyfrów, Minieuroland, Dusznicki Express, Nartorama, Kopalnia złota w Złotym Stoku, Muzeum Papiernictwa oraz The Secret Soap Store.
O to by brzuchy były pełne, zadbała szefowa hotelowej kuchni Anna Niedziałkowska, a także Serowarnia Wilkanów, Chocolissimo, Dobra Kaloria , Rodzinna Wytwórnia Makaronów Fabijańscy, Eko Ar, Zmiany Zmiany, Słodkie Czary Mary, Snails Garden i Wołowina Sudecka.
Na koniec jeszcze moje ulubione dusznickie znalezisko. Zawsze Wam powtarzam, że kocham street art ;)
A Wy, lubicie polskie góry?
Często Tam bywacie?
I na koniec jeszcze Wasza kolej:
jakie inne ciekawe miejsca polecacie do odwiedzenia w Polsce? :)
Jeżeli spodobał Ci się wpis, to znajdź mnie proszę tutaj: