Przez wiele lat szafa była była moim wielkim problemem. Głownie w okresie początkowym moich studiów. Przeprowadziłam się do dużego miasta, w którym były wszystkie te galerie, wyprzedaże i promocje. I oczywiście lumpeksy, w których było wszystko i wszystko było tanie.

Lubiłam kupować rzeczy, które po prostu mi się podobały. Bez myślenia o ich praktycznym zastosowaniu, a już na pewno nie o możliwościach tworzenia z nich zestawów. Miałam tony szpilek i innych niewygodnych butów, w których niekoniecznie miałam gdzie wyjść. Miałam szykowne, niepowtarzalne sukienki, które również nie mogły znaleźć sobie miejsca w normalnym życiu. Jednocześnie gdy szykowałam się na uczelnię, okazywało się, że nie mam czego na siebie włożyć, bo rzeczy jakieś takie mało użytkowe i niepasujące do siebie .

Mimo iż miałam masę ubrań, na pewno nikt nie powiedziałby wtedy, że wyglądam stylowo. Jednak zrozumienie faktu, że to nie pękająca w szwach szafa czyni Cię osobą dobrze ubraną, zajęła mi wiele czasu. 

Marzenia vs. rzeczywistość.

Zawsze marzyło mi się posiadanie takiej szafy, w której każda rzecz ma swój osobny wieszak, buty stoją ładnie na półce, a torebki torebki i dodatki są wyeksponowane na stojaku. Tymczasem w rzeczywistości było tak, że ubrania wisiały na wieszakach warstwowo, a to co leżało złożone w kostkę, wyglądało w miarę porządnie tylko do pierwszej próby wyszukania konkretnej rzeczy. Przed każdym wyjściem zawsze przymierzałam wiele różnych możliwości, zastanawiałam się, wybrzydzałam. Paradoksalnie zwykle najbardziej potrzebnym elementem był ten, który aktualnie znajdował się a) w praniu b) brakowało mu guzika c) zgubił się nie wiadomo gdzie (czyli tak naprawdę był w szafie, ale nie mogłam się do niego dokopać).

Całe wybieralnictwo kończyło się zwykle tym, że do wyjścia pozostawało mało czasu, chwytałam za to co wyglądało “jako tako”, resztę pospiesznie chowałam do szafy (o ile w ogóle to robiłam, czasem wszystko zostawało na łóżku). I diabli wzięli porządek.

Przeklinając swój los, wieczorem zabierałam się za ponowne układanie rzeczy na miejscu. I marzyłam o dużej szafie. Nie, stop, ja marzyłam o przestronnej garderobie.

Nigdy jakoś nie przyszło mi do głowy, żeby pomyśleć odwrotnie. To nie szafa ma być większa – to rzeczy może być mniej. 

Wypchana po brzegi szafa daje nam tak naprawdę tylko iluzję wyboru. Zwykle okazuje się, że zgromadzone tam rzeczy nie pasują do siebie, są w średnim stanie, wyszły z mody, albo niekoniecznie podążają za zmianami naszej sylwetki, czyli są zbyt obcisłe albo za luźne. Znajdą się też takie, których wcale nie lubimy, kupiliśmy je na otarcie łez, poprawę humoru albo po prostu dlatego, że były tanie.

Obecnie udało mi się osiągnąć mój cel – każda rzecz ma swój wieszak, więc całą zawartość szafy widać jak na dłoni. Oszczędzam dzięki temu ogrom czasu.

Capsule wardrobe – skąd to się wzięło?

Wiele osób mówi i pisze o Capsule Wardrobe, nie każdy jednak zastanawia się nad tym, skąd to się wzięło i kto to stworzył. Przy okazji pisania i rysowania mojej pracy magisterskiej, która notabene w dużym stopniu dotyczyła minimalizmu (ale tego w architekturze, modzie i sztuce – nie w życiu codziennym), otarłam się również i o to zjawisko.

Oficjalnie twórczynią Capsule Wardrobe była Susie Faux, właścicielka sklepu odzieżowego “Wardrobe” w Londynie. Susie chciała stworzyć miejsce, w którym będzie można ubrać się od stóp do głów, przy czym elementy będą na tyle ponadczasowe, że nie wyjdą z mody. Poza tym będą do siebie pasować, dając możliwość tworzenia ogromnej ilości różnych zestawów.

Na jej stronie przeczytamy:

“Susie not only sells fashion, she sells style and more importantly, confidence.”

Nie wiem tylko czy styl jest czymś, co można sprzedać albo kupić. Moim zdaniem styl to coś, czego trzeba szukać, co trzeba zrozumieć i czego trzeba się nauczyć. Jak i długa droga, jaką musimy przebyć. Ja wciąż szukam i pewnie wiele z Was również :)

Polski odpowiednik nazwy, czyli garderoba kapsułowa jakoś totalnie mi nie podchodzi. O ile capsule wardrobe ma w sobie jakiś tam sens i finezję, to jak słyszę wyrażenie “garderoba kapsułowa”, przed oczami mam jedynie to:

 

1a38110c-da52-11e4-adf6-0025b511229e

 

Jeśli więc ci goście w kosmicznych skafandrach mają być inspiracją w kwestii ubioru, to ja jednak podziękuję :)

Mówiąc zupełnie poważnie – macie jakiś pomysł na lepsze określenie dla tego zjawiska? Szukam jakiejś sensownej nazwy dla całego cyklu i najzwyczajniej w świecie nie mogę zdzierżyć tej kapsuły ;)

Capsule wardrobe – skąd mi się to wzięło?

Wzięło mi się to z rzeczywistości, nie z blogów, pinterestów czy innych internetowych źródeł inspiracji.

Duża ilość rzeczy w szafie szczególnie bolała podczas przeprowadzek. A tych w drugiej połowie studiów miałam ogrom. I tak właśnie początkowe zachłyśnięcie się dużym miastem, dostępem do galerii handlowych, a także lumpeksów (tak! to było głównym problemem, bo przecież wszystko jest tanie, a wiele rzeczy takich cudownych.) stało się udręką i niepotrzebnym balastem.

Fajnym doświadczeniem był wyjazd na studia do Hiszpanii. Nagle 20 kilogramowy bagaż wszystkości okazał się być wystarczający na całe pół roku. Wtedy pomału zaczęła mi w głowie kiełkować myśl, że lepiej sprawdza się mała ilość ubrań, ale starannie wyselekcjonowanych (nie chcecie wiedzieć ile czasu zajęło mi pakowanie się przed wyjazdem!), niż masa rzeczy absolutnie nieprzemyślanych. 

Po powrocie zobaczyłam całą swoją starą szafę i okazało się, że o większości z tych rzeczy w ogóle nie pamiętałam. Zaczęłam ograniczać. Tutaj mogę polecić Wam przydatny poradnik sprzątania szafy.

Kolejnym krokiem był przyjazd na studia do Danii. Gdyby ktoś mówił, że studia niczego nas nie uczą – ja twierdzę, że jednak uczą, życia uczą, a przede wszystkim tego jak się w nim sensownie odnaleźć. Jedne z pierwszych zajęć tutaj prowadziła niejaka Marie. Pamiętam, że gdy ją zobaczyłam, byłam pod ogromnym wrażeniem. Wszystko w niej, u niej i na niej do siebie pasowało. Była takim kompletnym, przemyślanym i skończonym produktem. Na początku myślałam, że może po prostu postarała się z uwagi na pierwsze zajęcia.

Jak się później okazało – myliłam się. Marie była naszym wykładowcą przez cały semestr, więc widziałam ją w najróżniejszych wydaniach. I zawsze, absolutnie ZAWSZE była w pełni określona. Miała coś w rodzaju uniformu – makijaż, fryzura, styl ubierania. Nawet gdy widziało się ją z drugiego końca uczelni, stojącą tyłem i tak nikt nie miał wątpliwości, że to właśnie ona.

Gdyby więc ktoś kiedyś spytał mnie o inspirującą osobę, to śmiało mogę wskazać na nią. I nie chodzi tu tylko o styl ubierania, bo Marie jest również dobrym architektem i wspaniałym wykładowcą – takim który nie boi się wytknąć błędów i jednocześnie w jakiś magiczny sposób zmotywować do dalszej pracy. Zawsze powtarzała, że wszystko co robisz, jest decyzją. Obojętnie czy chodzi o rozplanowanie całego budynku, wybór czcionki do projektu czy nawet kolor lakieru do paznokci.

Estetyka a racjonalizm.

Różnego rodzaju poradniki i planery capsule wardrobe zwykle opierają się na budowaniu szafy od nowa i wyrzucaniu tego, co już w niej jest. Nie neguję tej metody, bo wszystko jest dla ludzi, jednak sama nigdy się do niej nie przekonałam. Kojarzy mi się z takim typowo rozpieszczonym stylem życia, w myśl zasady: “nie podoba mi się, to wyrzucę i chcę nowe!”. Mam dziwne wrażenie, że jeśli nie znamy samych siebie, a całą garderobę postanowimy wymieniać pod wpływem impulsu, przeczytanego artykułu czy kolażu na pintereście, to bardzo szybko dojdziemy do wniosku, że to jednak nie to i… zaczniemy szukać od nowa. 

Nie wierzę również w projekty liczbowe, które określają ile jakich rzeczy powinno się znaleźć w szafie. Nie przemawiają również do mnie gotowe przepisy, w których znajdziemy szczegółowo wymienione elementy szafy idealnej. Nie każdy bowiem dobrze wygląda (i czuje się!) w czarnych rurkach czy trenczu – a to przecież wyznacznik modnego ostatnio paryskiego szyku.

Do wszystkiego trzeba dojść samodzielnie, pomału i świadomie. Powiedzenie “co nagle, to po diable” nie wzięło się znikąd. O różnicy między minimalizmem estetycznym a filozofią życiową już Wam kiedyś pisałam. Sposób ubierania jest trochę na pograniczu obu tych zagadnień, dlatego trzeba zachować odpowiedni balans i nie popadać w skrajności – z jednej strony nie gonimy za modą i nie kopiujemy modnego ostatnio biało-czarnego minimalistycznego stylu, z drugiej jednak, nie chodzimy wszędzie w dresie, tylko dlatego że jest wygodny.

Capsule wardrobe – lipiec.

Poniżej moje lipcowe zestawienie capsule wardrobe. Większość zdjęć (jeśli nie wszystkie) znacie już z Instagrama, bo tam postanowiłam je kolekcjonować. Wszystkie posty z tego projektu oznaczane są tagiem #simplifexcapsule. 

Całość trochę rozedrgana, bo tego lata mamy wspaniałą jesień ;) Pogoda szalała, dlatego raz szorty, innym razem długie spodnie i gruby sweter. Myślę, że przy takim kalejdoskopie ciężko byłoby planować garderobę z miesięcznym czy nawet tygodniowym wyprzedzeniem. A tym bardziej ograniczać się do określonej liczby swetrów czy krótkich spodenek – część z nich byłaby nieprzydatna, podczas gdy innych elementów mogłoby zabraknąć.

Dajcie znać, co myślicie :)

capsule wardrobe po polsku

 

 

capsule wardrobe po polsku

 

 

capsule wardrobe po polsku

 

 

Szafa kapsułowa

 

Szafa kapsułowa

 

minimalistyczna szafa

 

minimalistyczna szafa

 

garderoba kapsułowa

 

 

Dajcie znać co sądzicie o takich wpisach. 
Robicie różnego rodzaju szafowe eksperymenty?
Chętnie poczytam również o tym, kto dla Was jest stylową inspiracją :)
Jeśli chcecie dołączyć do kapsułowej zabawy, tak po prostu dla samych siebie 
i dla większej świadomości – oznaczajcie zdjęcia tagiem #simplifexcapsule
albo oznaczajcie mnie na zdjęciu.
Bardzo, bardzo, bardzo chętnie wszystkie przejrzę :)

Jeżeli spodobał Ci się wpis, to znajdź mnie proszę tutaj:

I dołącz do naszej Tajnej Grupy na Facebooku

Albo zapisz się do darmowego newslettera, aby otrzymywać dodatkowe materiały i treści.

 

 

No more articles
Close