„Nie interesują mnie pozorne relacje, pozór kontaktów i samozachwyt, że jesteśmy en vogue, trendy, w głównym nurcie. Nie jesteśmy. Jesteśmy w dupie. Jeśli pani nie usiądzie i nie będzie mogła porozmawiać ze swoimi bliskimi normalnie, to jest pani w dupie, za przeproszeniem. I siedem tysięcy znajomych na Facebooku nic tu nie pomoże”. – Robert Więckiewicz

Nie wiem jak dobrze pamiętacie (i czy w ogóle oglądaliście) Dziennik Bridget Jones, ale w jednej ze scen z ust głównej bohaterki pada stwierdzenie:

– Nagle zrozumiałam, że jeśli nic się nie zmieni, jedynym partnerem w moim życiu będzie butelka wina. W końcu umrę gruba i samotna, a moje ciało znajdą poszarpane przez psy.”

Wszystko wydawało mi się śmieszne, dopóki nie dowiedziałam się, że takie rzeczy dzieją się naprawdę. Okazało się, że przez miesiąc mieszkałam prawie po sąsiedzku z… trupem.

I tak, mnie też to dziwi, że przez 30 DNI nikt nie zauważył nieobecności tej osoby, nikt nie zadzwonił, nie zapukał, nie zainteresował się tym, że nikt z mieszkania nie wychodzi ani do niego nie wchodzi. Fakt jest taki, że ciało znaleziono dopiero po miesiącu, gdy zdążyło już sobie nieźle skisnąć.

Czy tak obecnie wyglądają relacje międzyludzkie? Nie wiem. Ale mam szczerą nadzieję, że jednak nie.

Tak naprawdę nie mam pojęcia kim był ten człowiek. Mogę sobie jedynie gdybać i tworzyć niestworzone historie. Jedyne co jest pewne, to fakt że posiadał dzieci. Skąd to wiem? Ano stąd, że już kilka dni po znalezieniu ciała, mieszkanie zostało przez nie sprzedane (swoją drogą – mieszkanie warte horrendalne pieniądze!), a meble wyrzucone na śmietnik. Zachowali sobie jedynie antyki, bo takie jegomość podobno posiadał.

Nie chcę i nie będę oceniać. Nie napiszę, że to banda zwyrodniałych dzieci, które na starość zapomniały o własnym ojcu. Nie zrobię tego z prostego powodu – być może to nie w samych dzieciach leży w problem. Całkiem prawdopodobne, że nieboszczyk był osobą nie do życia i rodzina świadomie ograniczyła z nim kontakty.

Ciężko stwierdzić, jakkolwiek by nie było, to nie jest nasza sprawa.

 

13320288_494497407428199_33204613_n

Powyżej widok z mojego balkonu, który dobrze znacie z Instagrama. Jak sobie pomyślę, że w czasie kiedy robiłam to zdjęcie,  w jednym z widocznych po prawej stronie mieszkań leżał martwy człowiek, to czuję się trochę… dziwnie?

 

 

W Danii jest coś takiego jak zimny chów – rodzice dużo pracują i zdecydowana większość dzieci oddawana jest do żłobka i przedszkola. Gdy mają 15-16 lat wyfruwają z domu już praktycznie na stałe. Kraj jest bardzo rzadko zaludniony, jadąc od jednego miasta do drugiego, mijamy po drodze tylko pola, łąki i długo długo nic. Odpowiedniki naszych liceów znajdują się tylko w większych miastach, dlatego własnie w tym wieku młodzież w większości opuszcza gniazdo rodzinne.

Dania posiada również ogromną ilość mieszkań komunalnych. I nie są to zakwaterowania dedykowane osobom wybitnie niezamożnym, albo rodzinom patologicznym, tak jak to zwykle dzieje się u nas. Po prostu tutaj państwo zapewnia tanie mieszkanie absolutnie każdemu, kto tego potrzebuje. U nas w kraju zwykle stajemy przed wyborem – mieszkamy długo z rodzicami, pożyczamy od nich pieniądze i próbujemy zakupić sobie kilka metrów kwadratowych, albo decydujemy się na kredyt na 30 lat i lądujemy na swoim. Choć właściwie powinno się powiedzieć “na swoim”.

Właśnie dzięki tej polityce komunalnej w całej Skandynawii dzieci szybko stają się niezależne.

Analogicznie dzieje się, gdy rodzice się starzeją. Nikt nawet nie myśli o tym, aby się nimi zaopiekować. Starszyzna wędruje do domu opieki, również komunalnego i przysługującego każdemu i problem zostaje zażegnany.

Zachód nie taki piękny jak go malują.

Wiecie, tak się mówi, że Polacy są wścibscy i zazdrośni. Do dzisiaj pamiętam sąsiadkę z mojego dawnego mieszkania, która wiedziała o nas i o połowie osiedla absolutnie wszystko. Okropna sprawa, ale jak na ironię – na pewno zainteresowałaby się faktem, że z któregoś domu nikt nie wychodził przez miesiąc.

Tutaj społeczeństwo poszło aż za bardzo w drugą stronę. Choć może po prostu tacy byli od zawsze, ciężko stwierdzić. W każdym razie nikt nikomu niczego (teoretycznie) nie zazdrości. A przynajmniej na pewno nie przyzna się do tego publicznie. Ludzie nie mają w oknach zasłon ani nawet firan, wszystko widoczne jak na talerzu, bo niby nie ma nic do ukrycia.

Trochę tak jest, że zazdrościmy “zachodowi” całego tego wyzwolenia i postępowości. Zarobków rzecz jasna również. Jak widać – coś kosztem czegoś. Trawa zawsze jest bardziej zielona po drugiej stronie płotu.

I nikt nie rozmawia z nikim.

Pamiętam jak jeden z nauczycieli duńskiego opowiadał nam o różnicach kulturowych jakie zauważył między Duńczykami a Słowianami. Swego czasu miał dziewczynę, bodajże, ze Słowenii, która była oszołomiona obojętnością tutejszych ludzi. Dla niej naturalną rzeczą było mówienie “cześć” lub “dzień dobry” sąsiadom i zagadywanie współmieszkańców w pralni. Dla niego jednak była to jakaś totalna abstrakcja, w końcu to obcy człowiek którego nie znał. I przede wszystkim poznać nie chciał.

Abstrahując już od różnic kulturowych, bo być może oni od zawsze tacy byli, sęk w tym że my stajemy się podobni. Kursujemy na trasie praca-dom, praca-dom, praca-dom, coraz częściej zachowujemy anonimowość. Nie wiemy kto mieszka obok i nie wpadamy już jak kiedyś, pożyczyć szklanki cukru.

Z rodzicami, rodziną i przyjaciółmi też rozmawiamy i widujemy się coraz rzadziej, wymawiając się brakiem czasu. Przez co, gdy w końcu dojdzie do spotkania, okazuje się, że coraz mniej mamy wspólnych tematów. I tak błędne koło się zamyka.

Z czasem potrzebujemy dłoni… i obecności drugiego człowieka.

Wiem, że wizja tego, że przez miesiąc nikt nie zauważy naszej nieobecności jest trochę apokaliptyczna, ale jak widać – to bywa.

W sumie może warto od czasu do czasu zastanowić się, czy i ilu z naszych tysięcy znajomych na Facebooku zainteresowałoby się naszą czasową nieobecnością? Trzeba dbać o nasze relacje z innymi, wcale nie dlatego, żeby w razie wypadku ktoś sobie o nas w miarę szybko przypomniał. Tak naprawdę życie tu i teraz również jest o niebo łatwiejsze i przyjemniejsze w towarzystwie innych. Człowiek jest zwierzęciem stadnym, nie zapominajmy o tym. 

I nie ma sensu zganiać na postęp technologiczny i mówić, że teraz normalna rozmowa została zabita przez tę wirtualną. Albo że relacje na Facebooku zastępują te w rzeczywistym świecie.

Bo technologia nie zmieni tego, kim jesteś.

“Z czasem potrzebujemy dłoni. Nie pieniędzy, telewizorów, domu, auta czy też lepszej pracy. Przychodzi moment, że cała egzystencja sprowadzać się będzie do dłoni drugiego człowieka, do jego obecności. Pozornie proste i banalne.”

Jeżeli spodobał Ci się wpis, to znajdź mnie proszę tutaj:

I dołącz do naszej Tajnej Grupy na Facebooku

Albo zapisz się do darmowego newslettera, aby otrzymywać dodatkowe materiały i treści.

 

 

No more articles
Close