“Idź własną drogą, bo w tym cały sens istnienia, żeby umieć żyć.” – Maciej Balcar

Rozdanie dyplomów, zakończenie edukacji i napływające zewsząd pytania: co dalej? jakie masz plany? na czym teraz chcesz się skupić?

Każdy ma jakąś swoją wizję tego świata i swojego w nim miejsca. Dziwnie zaczyna robić się wtedy, gdy wszystkie te wizje są do siebie zaskakująco podobne.

Wieczorem, już po części oficjalnej, mieliśmy coś w rodzaju imprezy pożegnalnej. Oczywiście pomimo luźnego charakteru całego wydarzenia, nie obyło się bez rozmów o przyszłości. Wiele osób przedstawiało swój pomysł na siebie, przy czym większość z nich była zaskakująco podobna. Owszem, jedna z dziewczyn, pochodząca z Wenezueli, wyłamała się z tego schematu, twierdząc, że za kilka lat chce wrócić do kraju i zostać politykiem. Albo przynajmniej działaczem społecznym, nauczycielem – kimkolwiek kto ma wpływ na kształtowanie nowego społeczeństwa i wprowadzanie zmian w państwie. Pozostali jednak mieli swój inny, jasno określony cel – praca w jak największym biurze architektonicznym w centrum dużego miasta. Nie komentowałabym tego, gdybym wiedziała, że po prostu nie zdają sobie sprawy z tego, jak taka praca rzeczywiście wygląda.

Jednak zdają sobie sprawę. I to doskonale. Rozemocjonowani opowiadają o pracy przez 12 godzin dziennie czasem również w weekendy. O minimum dwóch godzinach dziennie, spędzanych na dojazdach do pracy – bo w wielkim mieście pracować chce każdy, ale mieszkanie to jednak lepiej wynająć na przedmieściach albo nawet w sąsiednim mieście. Nikt nie jest na tyle szalony, żeby płacić za mieszkanie w sercu Paryża czy Amsterdamu.

I na moje pytania w stylu “serio?! chcesz spędzać 2 godziny dziennie w pociągu?!” odpowiadali, że przecież w pociągu jest… Wi-Fi, więc nie widzą problemu.

Kolejna osoba, tym razem zafascynowana “karierą” swojej koleżanki. Szczęściara pracuje w jednym z największych biur na świecie. Kończy pracę grubo po północy, zaczyna o 10 rano, więc na dobrą sprawę, oprócz snu praktycznie nie ma jej w domu. W weekendy czasami również. Poza tym ma takie wspaniałe imprezy firmowe, pozwalające się rozerwać i zaprzyjaźnić ze współpracownikami. Podobno sama twierdzi, że poza pracą nie ma życia, “ale to właśnie jest wspaniałe” i dla niektórych imponujące. Bo przecież to gwarantuje cudowną przyszłość.

A wszystko to w imię wizji otwarcia własnego biura architektonicznego, gdzieś tam w przyszłości. Jednak jak sami to określali – nie wcześniej niż po czterdziestce czy nawet pięćdziesiątce. Co jeszcze mnie śmieszy? Fakt, że samo otwarcie biura uznawali za sukces i praktycznie już emeryturę, odpoczynek i ogólny high life. Przy czym w moim skromnym odczuciu, prowadzenie własnej firmy, zwłaszcza na początku, to dopiero jest orka. Bo to już nie jest tak, że masz przydzielone zadanie, kończysz i idziesz do domu. Nie. Teraz to ty rozdzielasz zadania, kontrolujesz, sprawdzasz, bierzesz za nie odpowiedzialność. Uczysz młodych i niedoświadczonych. Odpowiadasz za kontakt z klientem, a ci, jak wiadomo, bywają różni. Dbasz o płynność finansową oraz o to, by w ogóle pojawiały się nowe zlecenia. Sukces jest w dużej mierze Twoja zasługą. Każda porażka również. 

Mi to nie przypomina leżenia na hamaku pod palmą, ale pewnie jak zwykle się mylę.

Nie wiem, może mam jakaś spaczoną wizję rzeczywistości. Albo nie dorosłam do swoich czasów i powinnam urodzić się w średniowieczu. Jednak perspektywa codziennego, dwunastogodzinnego zalegania przed komputerem, 2 godziny spędzane w pociągu i weekendowe imprezy firmowe, nie jest tym, co sprawi, że codzienne będę budziła się w szampańskim nastroju. Nie będę też dzięki temu tryskać humorem i entuzjazmem na prawo i lewo. I żadna, nawet najpiękniejsza wizja tego, co dzięki poświęceniu czeka mnie za 20 czy 30 lat tego nie zmieni.

Bo wiecie, mi tych kilkudziesięciu lat z życia nikt nie odda. Nawet jeśli z perspektywy czasu uznam je za totalnie zmarnowane i złożę reklamację. 

Ostatnio fragment wpisu Ani bardzo zapadł mi w pamięć:

“Szanuję swój czas i szanuję swoje życie. Właśnie dlatego nie chcę mieć normalnej pracy, normalnych dwudziestu dni urlopu i normalnego złorzeczenia na szefa. Za długo o to swoje życie walczyłam, by pozwolić mu mijać gdzieś obok mnie. Ja chcę to życie doświadczyć. Przeżyć. Nasycić się nim tak jak tylko się da. Korzystać z okazji, bawić się nim, doceniać je.

Stąd staram się mówić głośne TAK, na wszystkie fajne okazje pasujące do mojego stylu życia, do moich celów, do motywów przewodnich danego roku.

Za to jestem wdzięczna swojej chorobie.  Bo gdyby nie ona, wiodłabym pewnie bardzo typowe, normalne życie, szkoła-studia-praca-kredyt-na-35-lat-dzieci-wnuki. A potem emerytura i ojej – pora umierać a ja nie zdążyłam żyć.

Bo dla mnie również życie to coś więcej, niż płacenie rachunków, kredyt na 30 lat i coroczne dwutygodniowe wakacje w Dubaju. Owszem jak każdy chciałabym osiągnąć to i owo, ale na pewno nie kosztem wegetowania przez kolejne kilkadziesiąt lat. Zwłaszcza, że na dobrą sprawę nikt nie może mi zagwarantować, że to za-kilka-lat w ogóle nadejdzie.

Dlatego wybieram nieco inną drogę, niepolegającą na pomijaniu tego, co jest tu i teraz. Co wyjdzie, to wyjdzie.

W najgorszym wypadku zawsze będę mogła powiedzieć, że przynajmniej spróbowałam.

tapeta z kalendarzem lipiec

 

PS jak co miesiąc – tapeta z kalendarzem na pulpit i na telefon do pobrania tutaj.  

Jeżeli spodobał Ci się wpis, to znajdź mnie proszę tutaj:

I dołącz do naszej Tajnej Grupy na Facebooku

Albo zapisz się do darmowego newslettera, aby otrzymywać dodatkowe materiały i treści.

 

 

No more articles
Close