Poświęć określoną liczbę dni, w których będziesz zadowolony z najskromniejszego, najtańszego życia i najprostszego ubioru, na zadawanie sobie pytania, „Czy to jest właśnie to, czego się obawiam?” – Seneka

Krótko o tym, że minimalizm siedzi w głowie, a nie w białych ścianach, pustych przestrzeniach, modernistycznym designie czy biało-czarnej garderobie. Estetyka i filozofia to dwie zupełnie inne sprawy, które postaramy się dziś skutecznie rozgraniczyć.

Osoby które obserwują mnie na Snapie (@simplife.pl) albo na Instagramie, wiedzą, że od czasu do czasu marudzę sobie nad pisaniem magisterki (co przypuszczalnie robią wszyscy piszący). Spostrzegawczy wiedzą również, że tematem mojej pracy w dużej mierze jest minimalizm. Jednak minimalizm przyświecający temu blogowi i minimalizm pojawiający się w pracy, mają ze sobą niewiele wspólnego.

Kwestia poruszenia tego tematu kiełkuje we mnie już od dawna. Początkowo wydawało mi się to nie do końca uzasadnione, jednak na podstawie obserwacji dochodzę do wniosku, że zbyt wiele rzeczy wrzucamy do jednego worka.

Warto więc raz na zawsze skutecznie oddzielić sobie minimalizm związany ze sztuką, architekturą, modą i estetyką w ogóle od tego, nazwijmy to, ideowego czy filozoficznego.

Zaczynając zupełnie teoretycznie: minimalizm, ten encyklopedyczny, to kierunek w sztuce, który rozwijał się w latach 60. i 70. głównie w Ameryce.  Pojawiają nam się tu takie osobowości jak Sol LeWitt, Frank Stella, Donald Judd, czy Kenneth Noland. Twórcy tego nurtu celowo starali się jak najbardziej ograniczyć różnorodność w swoich dziełach. Operowali w dużej mierze podstawowymi bryłami i często tylko jednym kolorem (rzecz jasna czarnym). Starali się za wszelką cenę odciąć od ekspresjonizm abstrakcyjnego, poprzedzającego ruch minimalistyczny. Ich sztuka nie miała wyrażać autora, dlatego za wszelka cenę eliminowano ślad autorski, tworząc dzieła o anonimowym charakterze. Ponadto pozbawione była one metafor, autor skupiał się na powtarzalności, czystości, geometryczności. Dużą inspiracją dla nich był chociażby De Stijl, Bauhaus czy sowiecki konstruktywizm – czyli eliminacja ozdób, powtarzalność, prefabrykacja, dostępność i przede wszystkim praktyczność i użytkowość.

Obecnie ogromną fascynację tym nurtem dostrzec można w fotografii. Wystarczy chociażby przeanalizować Instagram, gdzie ilość wysublimowanych do granic możliwości kont, bazujących głównie na kolorze białym z nutka czerni, utrzymane w rytmie geometrii, rośnie zatrważająco.

Równolegle pojawia się nowy trend w projektowaniu i organizacji wnętrz, ubiorze, makijażu i sposobie życia. Bo przecież jako minimalista nie możesz mieć puszystej kanapy, zarzuconej toną poduszek, którą do tej pory uwielbiałeś. Musisz mieć nowoczesną, surową formę tego mebla, obowiązkowo w kolorze czarnym lub białym, od biedy w odcieniach szarości. Zawartości szafy też musisz pozbyć się natychmiast, bo róż czerwień, zieleń i ten Twój ulubiony wiosenny płaszcz w kropki zupełnie nie przystoi. Wszystko musi być proste, monochromatyczne i bez ozdób. To że wcale nie czujesz się w czerni, jest nieważne. Identycznie sprawa ma się z jedzeniem, wybij sobie z głowy kabanosy i schabowe, od dziś tylko humus, pieczywo z mąki kasztanowej i dwie oliwki, wszystko to maleńkie, minimalistyczne, podawane na talerzach wielkości spodka.

Tak działa marketing. Minimalizm w mediach pojawia się głównie w tym wydaniu, przez co w naszych głowach pojawiły się błędne przekonania i stereotypy.

minimalizm blog

Na zupełnie innym biegunie leżą osoby, dla których minimalizm jest przede wszystkim w głowie. Dlatego też korci mnie, by nazwać to po prostu racjonalizmem. Sensowne decyzje, nie mnożenie bytów ponad potrzeby, wykorzystywanie tego co się ma. Zwykłe życie, zamiast cudowania i poszukiwania sensu tego świata na nowo.

Świadome podejście do życia, które w żaden sposób nie wymaga wymiany wszystkich przedmiotów, którymi się otaczamy na nowsze, prostsze, mniej ozdobne i monochromatyczne. Przekonanie określające nasz stosunek do posiadania samego w sobie. Przemyślane zakupy i stopniowa redukcja tego co mamy, nie mająca nic wspólnego z kompulsywną potrzebą wyrzucania, modą, czy zmianą naszego stylu. Korzystanie z tego co mamy, bo na pewno posiadamy wystarczająco dużo.

Zdarza się, owszem, że filozofia życiowa idzie w parze z minimalizmem estetycznym. Jedno drugiego nie wyklucza, pod warunkiem, rzecz jasna, że przyświeca nam zdrowy rozsądek i nie wpadamy na pomysł natychmiastowego pozbycia się wszystkiego co mamy na rzecz czerni, bieli i geometrii.

Możesz sobie mieć różnokolorowe ściany w domu, ubierać się w we wszystkie odcienie tęczy, szaleć z makijażem i obwieszać się biżuterią. Ważne, by to wszystko było w zgodzie z Tobą i Twoim przekonaniem. Pamiętaj, to nie rzeczy i ich kształty, fasony czy kolory Cię definiują, ale Twoja osobowość i podejście do świata.

To Twój świat, Twoje życie a nie barwy, liczby czy geometria. Skoro minimalizm to upraszczanie – nie utrudniaj sobie życia, samemu sobie tworząc normy i ograniczenia.

Jeżeli spodobał Ci się wpis, to znajdź mnie proszę tutaj:

I dołącz do naszej Tajnej Grupy na Facebooku

Albo zapisz się do darmowego newslettera, aby otrzymywać dodatkowe materiały i treści.

 

 

No more articles
Close